niedziela, 13 stycznia 2013

Książki z kolorami w roli głównej

Książka jest swoistą, bo poetycką, metaforyczną i niezwykle trafną promocją wiedzy o niepełnosprawności, albo raczej o sposobach odczuwania człowieka niepełnosprawnego, ale nade wszystko o jego wspaniałych zdolnościach uczestniczenia w świecie. Jest projektem, który realizuje wyciszoną, bardzo przemyślaną i niezwykle trafną ideę polisensoryczności w poznawaniu świata. Bohater, o którym opowiada narrator - kolor czerwony doświadcza w smaku truskawki i bólu traconej krwi, błękit w otulającym cieple nieba, a kolory tęczy w ostrości musztardy i "bezwagi" piórka. Kim on jest? Jakie ponadludzkie zdolności posiada? To Tomek, niewidomy chłopiec, którego idiosynkratyczne doświadczenia barw są w istocie treścią całej "Czarnej książki".
Można ją zaklasyfikować do książek typu concept book, czyli takiej odmiany książki obrazkowej, która wprowadza pojęcia i jest przewodnikiem po świecie. W tym jednak przypadku odbiorca zostaje wciągnięty w narrację o innym, o dziecku, które wącha, słyszy, dotyka, smakuje… barwy.
Książka trafia do odbiorców w zróżnicowany sposób. Dla tych prymarnych, czyli dzieci – jest po prostu kolejną wersją świata poznawanego, bez żadnej kalki i definicji niepełnosprawności. Jest tym samym wielomodalną opowieścią o Tomku – koledze innym jak każdy jest inny. Dla dorosłego odbiorcy, sądzę, że jest znacznie trudniejsza – każe dokonać wglądu w swoje dotychczasowe pojmowanie "innego". Książka sprawia, że zaczynamy przynajmniej zastanawiać się nad tym, w czym już tkwimy od zawsze, nad codziennością patrzenia, nad jego determinantą i oczywistością schematu w naszym życiu. Dla dorosłych może zatem książka ta być początkiem innego spojrzenia. Rzecz bowiem w tym, że to rodzice i nauczyciele wczesnej edukacji mają swoistą władzę nad dzieckiem, która sprawia, że książka egzemplifikująca wiele wartości takich jak tolerancja, otwartość, refleksyjność, zaistnieje w dziecięcym obiegu (albo niestety nie) jako lektura człowieczeństwa.
Helen Keller, słynna, genialna, głuchoniewidoma pisarka, autorka "Historii mojego życia", której we wczesnym dzieciństwie niezwykle trudno było bez udziału dwóch podstawowych zmysłów poznać definicję tak prostego słowa jak np. "woda" (dziecko, które nie słyszy – nie mówi, dziecko które nie widzi i nie słyszy – niemal zupełnie nie zna słów), twierdziła, że "słowa są skrzydłami umysłu". Pewnego dnia przy studni jej najważniejsza nauczycielka napisała palcem kolejne litery słowa w-o-d-a w jej pełnej wody dłoni, z której zawsze czuła ożywczą moc i którą wtenczas wypiła...
Myślę sobie, że człowiek już od najwcześniejszego dzieciństwa, który ma do dyspozycji wszystkie zmysły, a który najczęściej wćwiczany jest w użytkowanie zaledwie dwóch podstawowych, staje się z czasem coraz bardziej uboższy w mocy lotności umysłu… "Czarna książka kolorów" nie pozwoli dopuścić do takiego stanu.
Między wspomnianymi wyżej innymi sensami tej publikacji dla polskojęzycznych odbiorców, uważam, że "Czarna książka" powinna być obowiązkowym egzemplarzem każdej przedszkolnej i szkolnej i publicznej biblioteki!
Małgorzata Cackowska

 O czym jest "Czerwony Kapturek" – w tej recenzji rozprawiać nie będziemy. Nie będzie to też analiza chyba najbardziej znanej baśni dzieciństwa. Tym bardziej że tekst, przetłumaczony przez Wojciecha Samborskiego, jest wierny popularnej wersji napisanej przez braci Grimm – tej z połkniętą babcią i Kapturkiem oraz wilkiem, który na końcu pada martwy. Nowości wydawniczej Dwóch Sióstr warto przyjrzeć się bliżej ze względu na ilustracje autorstwa Květy Pacovskiej. "Czerwony Kapturek" jest pierwszą wydaną w Polsce książką czeskiej ilustratorki, laureatki międzynarodowej Nagrody im. H. Ch. Andersena.
Przedsmak tego, co kryje się w środku, daje okładka – ekspresyjna, skąpana w deszczu czerwonych kresek, chciałoby się rzec… w krwawym deszczu, czyli: przyjemnie nie będzie. W książeczce nie zobaczymy bowiem pyzatej, uśmiechniętej dziewczynki w uroczym kapturku, nie ma też babci staruszki z koczkiem na głowie. Jest mała dama w kapeluszu wciśniętym na oczy, w staromodnej sukience z falbanką, cała w czerwieni. Babcia pojawia się na jednej ilustracji, malutka i samotna w wielkim domu. Właściwie równie dobrze mogłoby jej nie być, tak jak nie ma w ogóle mamusi Czerwonego Kapturka. Jest za to budzący grozę wilk z wyszczerzoną paszczą, z wywalonym jęzorem, z czerwoną chusteczką pod szyją – jakby od samego początku szykował się do połknięcia dziewczynki.
Według psychologów "Czerwony Kapturek" jest jedną z baśni konfrontujących dziecko z okrucieństwem świata. Może właśnie dlatego u Pacovskiej dominują agresywne kolory, głównie czerwień i czerń, skontrastowane z bielą. Nastrój jak ze złego snu potęgują ilustracje dalekie od realizmu. To świat geometrycznych form i kolażowych wyklejanek. I wilk, i Czerwony Kapturek mają kanciaste kształty, wyglądają trochę tak, jak postacie na dziecięcych rysunkach: z kwadratowymi głowami i prostokątnymi brzuchami. Drzewa mają kuliste korony, a olbrzymie kwiaty regularne cztery płatki. Domek babci też nie jest typowy,
przypomina wieżyczkę, na kolejnych stronach ukazuje się naszym oczom w coraz to innych barwach. Właśnie kolorem i kilkukrotnym powtarzaniem motywów (wielkich kwiatów, domku), Pacovska buduje nastrój. Nie pokazuje wprost momentu połknięcia Kapturka przez wilka, świadczy o tym umownie narysowana głowa bestii z wielkimi, wyszczerzonymi zębami oraz zdanie umieszczone w poprzek ilustracji: „Żeby cię łatwiej zjeść!”. Oglądając książkę strona po stronie, odnosi się wrażenie, jakby był to sen o złym wilku, który przyśnił się ilustratorce.
W wersji Kvety Pacovskiej tekst i ilustracja nie tworzą harmonijnej całości. W książce ilustracja „połknęła” tekst, malarska wizja zdominowała go i odsunęła na dalszy plan.
Dlatego "Czerwony Kapturek" Květy Pacovskiej jest książką raczej do obejrzenia niż do czytania. Do poduszki jej nie polecam. Przed zaśnięciem czytam swojemu pięcioletniemu synkowi "Czerwonego Kapturka" zilustrowanego przez Agnieszkę Żelewską (seria Kolekcja Dziecka, wyd. Agora). Rysunki są, mówiąc może nieco infantylnie, ładne, spokojne, barwne. Nie straszą. Tworzą integralną całość z tekstem, napisanym z poczuciem humoru przez Jarosława Mikołajewskiego. Sama lubię "Czerwonego Kapturka" z serii "Niebaśnie" (wyd. J. Santorski), autorstwa Joanny Olech z rysunkami Grażki Lange. Tu tekst też jest zabawny – dzięki nowej interpretacji. Nieoczywiste są ilustracje, na których wilk straszy paszczą podobnie jak u Pacovskiej. Myślę jednak, że rysunki Grażki Lange świetnie współgrają z treścią.

"Czerwony Kapturek" wydawnictwa Dwie Siostry nie jest propozycją dla wszystkich. Nie każdy jest przecież miłośnikiem awangardy i eksperymentu. Polecam Czerwonego Kapturka z ilustracjami Květy Pacovskiej tym, którzy lubią eksperyment w książce. Warto przy okazji tej publikacji porozmawiać z dzieckiem o wizji artysty, technikach malarskich, znaczeniu koloru. I przede wszystkim o tym, czym jest dla książki ilustracja.


 Ta zupełnie niezwykła bajka opowiada historię pewnego Prosiaczka, który nie akceptuje siebie takim, jakim jest, i bardzo chciałby spróbować być kimś innym. Wyrusza więc na spacer i prosi o radę napotkane zwierzęta.
Różowy Prosiaczek ukazuje wartość przyjaźni i pomaga każdemu odkryć w sobie piękno. Jest to także książeczka artystyczna, z niekonwencjonalną szatą graficzną autorstwa Marty Ignerskiej i Joanny Olech. Czyni ją to pozycją zupełnie wyjątkową na polskim rynku książki dziecięcej. Autor bajki, Marcin Brykczyński, to znany tłumacz i wybitny autor książek dla dzieci.

Marta Ignerska za ilustracje i opracowanie graficzne i Joanna Olech za ilustracje do książki Różowy Prosiaczek otrzymały wyróżnienie w konkursie IBBY „Książka Roku 2006”.  


"Basia..." w wersji kartonowej, na początek w czterech książeczkach dla maluchów. Tym razem Basia w roli starszej siostry małego Franka:)
Informacja wydawcy:
Basia i Franek to rodzeństwo. Basia jest starszą siostrą. Dużo się z Frankiem bawi, czasem się na niego złości, ale przede wszystkim jest dla niego wzorem i przyjacielem. Pomaga mu, często coś mu tłumaczy.
Krótkie opowiastki o Basi i Franku to propozycja wspólnej lektury, rozmowy i zabawy. W serii, w maju ukażą się: "Basia, Franek i pieluchy", "Basia, Franek i kolory", "Basia, Franek i zasypianie" oraz "Basia, Franek i zwierzęta".


Wielka to sztuka napisać i wydać naprawdę dobrą książkę dla dzieci. Czyż nie jest tak, iż już jedno spojrzenie na jej okładkę decyduje czy mama lub tata kupi swemu dziecku coś nowego do poczytania? Czyż nie jest tak, iż dziecko usłyszawszy pierwszą strofkę wierszyka wie, że teksty autora, który tę strofkę napisał, będzie chciało słyszeć codziennie przed zaśnięciem? Po wtóre - czyż nie jest tak, że i te całkiem już duże dzieci, chętniej czytają swym potomkom teksty, które i im samym się podobają? Książką, która jest w stanie spełnić wszystkie te warunki i jeszcze wiele innych, jest z pewnością "12 kolorów" (2009, Wydawnictwo Literatura) Marcina Brykczyńskiego.

Rozpoczynając lekturę zbiorku wierszyków M. Brykczyńskiego, czytelnik bierze do ręki kolejną kolorowo i naprawdę solidnie wydaną, zilustrowaną przez Ewę Poklewską-Koziełło, pozycję łódzkiego wydawnictwa Literatura. Dzięki połączeniu trzech żywiołów - talentu pisarza i ilustratorki oraz starań wydawcy, otrzymujemy produkt idealny. Jest kolorowo, co bez czytania już zachęci do otwarcia książki. A kiedy już się ją otworzy, przed oczami wyobraźni pojawi się świat niezwykły. W kolorowych wierszykach pojawiają się bowiem przestrzenie, które zostały wywołane w wyobraźni autora przez nazwę poszczególnych kolorów. A, że M. Brykczyński ma niezwykłą wyobraźnię, poznajemy magiczne rzeczywistości, rozrastające się w naszej wyobraźni do niebotycznych rozmiarów. Prócz umiejętności obrazowania i zadziwiania niezwykłymi przestrzeniami, autor wykazał się jeszcze innymi talentami. W "12 kolorach" jest też także zabawnie, wszystko to razem nie pozwoli odłożyć książki, do momentu przeczytania ostatniego wierszyka.

"12 kolorów" M. Brykczyńskiego to pozycja doskonała zwłaszcza do ćwiczenia wyobraźni młodego czytelnika. To literatura zachęcająca do zabawy i wspólnego z autorem tworzenia światów, które powstają w wyobraźni odbiorcy, wywoływane przez kolejne nazwy kolorów, postaci i zdarzenia. Gwarantuję, że ta książka zachęci do nieustannego jej otwierania nawet dzieci, które nie umieją jeszcze czytać. Magia koloru działa, oczarowuje i zachęca do obcowania z ilustracjami i - jeśli już posiądzie się umiejętność czytania - z tekstem.
Magdalena Żerek


Stworzenie świata mogłoby wyglądać jak lepienie ludzików, zwierzątek i roślin z plasteliny. Albo malowanie farbami. Ot, dziecięca zabawa. Dlaczego nie opowiedzieć w taki właśnie sposób małemu dziecku o początkach człowieka? Zrobił to węgierski duet autorów, zresztą doskonale. Twórcami świata jest poczciwa, bardzo sympatyczna para staruszków: Ojczulek-Niebo i Księżycowa Matula. Człowiek powstał z błota. Najpierw mężczyzna, co dobitnie pokazują rysunki zabawnych, nagich ludzików z siusiakami. Bardzo trafiło do mnie wyjaśnienie Ojczulka o tworzeniu kobiety: „Z kobietą w ogóle postanowiłem poczekać, najpierw chciałbym się przekonać, co mi nie wyszło [w domyśle: z mężczyzną – dop. red]. Wtedy u niej to poprawię”.
Para zastanawia się, co zrobić, by wszyscy ludzie nie byli tacy sami. I postanawia ich pomalować. Tak powstają rasy.
Jak będzie wyglądało współistnienie ludzi różnych ras? My już to wiemy, że konfliktów na tle rasowym nie brak nawet dziś. Martwi się też o to Księżycowa Matula...
Mądra, niebanalna baśń – polecam najmłodszym.
Ewa Skibińska


Mądra baśń o uprzedzeniach przysłaniających rozum i zaślepiających serce, o szukaniu akceptacji nie tylko w otoczeniu, ale i w samym sobie. O tym, jak boli odrzucenie i nietolerancja, i jak niewiele trzeba, by pojawiła się nienawiść.
Bohaterką baśni jest chińska księżniczka Bai, urodziwa nie tylko na zewnątrz, ale też posiadająca piękno wewnętrzne. Niezwykłej urody dziewczyna powinna mieć wokół siebie całe mnóstwo zalotników, a jednak tak nie jest. Adoratorzy nie dostrzegają jej dobrego serca, za to skupiają się na jej wyglądzie. Jasna, niemalże biała cera Bai staje się jej przekleństwem. Tak jakby nikt nie chciał sobie zadać trudu i dostrzec, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu... Po kolejnym niepowodzeniu z pomocą przychodzi księżniczce najlepszy przyjaciel, Złoty Smok. Chociaż morał bajki jest czytelny, to zakończenie jest jednak przewrotne.
„Białą księżniczkę…” czyta się i ogląda z niekłamanym zachwytem. Egzotykę baśni w subtelny sposób podkreślają piękne, malarskie ilustracje Mari Takacs. Książka jest też pięknie i solidnie wydana: gruba, kartonowa okładka i szyte strony gwarantują, że przetrwa kilka pokoleń. Wydawnictwo Namas ma w swojej ofercie także inne, ciekawe i mądre książki, również na wysokim poziomie edytorskim. Każda z nich jest podróżą do egzotycznych krajów, spotkaniem z dawnymi mądrościami, które pozostały aktualne do dziś.
Słowo "namas" pochodzi z sanskrytu i oznacza ono pokłon lub pełne szacunku pozdrowienie. Myślę, że takim ukłonem w stronę wymagającego, dziecięcego czytelnika są publikacje poznańskiego wydawnictwa – niezwykłe historie wydane z dbałością o szczegóły. To smakowita strawa dla wszystkich zmysłów.
Magdalena Świtała

Harold to czterolatek, który za pomocą fioletowej kredki wyczarowuje swój świat. Ta kredka sprawia, że chłopiec idzie wymarzoną drogą, może wejść w każdą przysłowiową dziurę, może mieć wszystko dla siebie – księżyc, las, jabłonkę, strasznego smoka, ocean, łódkę, piknik, dziewięć rodzajów placka, łosia, jeżozwierza, wzgórze – nie, nie wzgórze – ale nawet wysoką górę i balon z koszem. Na jego kredkowe wezwanie zjawia się policjant, który wskazuje mu drogę do domu. W tym świecie wszystko jest możliwe. Gdy czytaliśmy o nim, przypomniały się nam piosenka z przedszkola – kolorowe kredki, wyczarują wszystko, to co chcę i Karolcia Marii Krüger oraz jej błękitna kredka.
Harold i fioletowa kredka to książka o nieograniczonych możliwościach dziecięcej wyobraźni. Ilustracje minimalistyczne, proste – mały (czarno – biały) chłopiec, kilka fioletowych linii, kresek, które tyle znaczą. Podobnie tekst - jedno, dwa zdania na stronę, w wersji polsko – angielskiej. Wydawca napisał na okładce – Harold posiada magiczną kredkę. Każda kredka w rękach dziecka jest magiczna. Przed oczami mam moje dzieci, które dzięki kredkom czarują dla siebie. Czarują? Też coś. One święcie wierzą w to, co narysowały. Góra zarysowanych kartek, kredki najróżniejszej długości, te najbardziej ulubione i najlepsze – króciutkie jak ogarki świeczki. Są na tych kartkach zamki, okręty, stada koni, helikoptery i samoloty. Ich mali autorzy są farmerami, kowbojami, odkrywcami, nurkami, żeglarzami, robotami. Świat, do którego warto się przenieść, choć na chwilę. Tak samo jak do świata Harolda… I podobnie jak w książce Johnsona – jest w tym rysowaniu pasja, twórcze realizowanie swoich marzeń, wielka radość z tworzenia. Nic dziwnego, że widząc tę całą otoczkę: wybieranie ładnych nie pomiętych kartek, najlepszych kredek, dyskusję, co kto rysuje, z taką pieczołowitością podpisuję autora, nanoszę datę i chowam do specjalnie do tego przeznaczonego kuferka.
A linia? – może mieć wiele znaczeń, można interpretować ją różnorako. Gdzieś na wysokości 1 metra od ziemi mamy porysowane ściany w prawie całym domu. Każdy z nas widzi na nich coś zupełnie innego – dla Cioci – Kloci, która wpadła z wizytą, są to zwykłe mazgaje, które niby psują cały image naszego mieszkania i pokazują rodziców w (baaaaardzo) negatywnym świetle, że niby nie dopilnowaliśmy, pozwoliliśmy itd., dla  moich dzieci jest to np. byk z wielkimi rogami, ja widzę ślimaka. To dowodzi, że wyobraźnia dzieci chadza swoimi ścieżkami i dzieci czasem widzą to, co dla dorosłego jest niewidoczne. A pamiętacie Małego Księcia? Dorosły osobnik widział kapelusz, a dziecko słonia połkniętego przez węża boa. Podobnie w książce Johnsona – dzieci widzą więcej niż my, analizują linie, kreski, które dla nas dorosłych są często tylko liniami i kreskami, a dla maluchów to zaproszenie do magicznego świata, do którego tylko one mają klucz.
A jak wyglądał smok? Zajrzyjcie do książki:)
 
 
Książek z wierszykami i propozycjami masażyków do nich jest już na rynku księgarskim kilka, jednak chyba żadna nie została tak pięknie zilustrowana, czy raczej „wyszyta”, jak „Szmatki z tęczowej szufladki” Agaty Półtorak. Dodatkowym atutem jest także to, że wiersze są tekstami autorskimi. Ich bohaterami są zwierzęta, a każde zostało ukazane za pomocą wyklejanki ze szmatek. Każde wraz z tłem tworzy jednolitą gamę kolorystyczną. Stronie kolorowej towarzyszy strona z wierszem, opisem masażyku dziecięcego oraz zadaniem dla starszych dzieci, związanym z obrazkiem, np. „Znajdź myszkę”, czy „Policz domki…” etc.
Drugą część książki stanowią zdjęcia i opisy pomocne w wykonaniu kukiełek paluszkowych bohaterów wierszy, których jest jedenaścioro. Można je wykonać w prosty sposób i wykorzystać do zabaw z książką, ale można też przyjąć je za inspirację i stworzyć własny zwierzyniec. Dzieci na pewno będą zachwycone! Wielkiego talentu do tego nie trzeba, wystarczy kilka szmatek, guzików i nici.
Świat stworzony przez Agatę Półtorak to baśniowa kraina, pełna słońca i sympatycznych mieszkańców. A wiersze? Rymowane, skoczne, z idealnym rytmem do tego, by bawić się z dzieckiem i jego ciałem. A jak to robić, pomoże kilka praktycznych wskazówek autorstwa psychologa, zawartych we wstępie.
Książka jest inspiracją do zabaw ruchowych, wzrokowych, plastycznych. Można dzięki niej uczyć maluchy kolorów i liczb, a starsze dzieci zachęcić do własnej twórczości. Do czego ja też gorąco zachęcam!
Agata Hołubowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz